środa, 6 marca 2013

Nieskończoność nieskończoności

Odbyłam pewnego razu trudną rozmowę z pewnym mnichem. Wyszliśmy od tematu powołania, by dojść do newralgicznego punktu - dlaczego Bóg pewnych ludzi powołuje do szczególnej bliskości? Czy to znaczy, że kocha ich bardziej?



W naszych ludzkich warunkach ta sprawa jest prosta: otaczają nas setki ludzi, z wieloma osobami znamy się po imieniu, ale tylko ograniczona grupa zostanie naszymi znajomymi, a jeszcze węższa - przyjaciółmi. To się nie dzieje przypadkiem - my wybieramy tych ludzi albo oni nas wybierają (najczęściej jedno i drugie), bo znajdujemy w sobie jakąś wspólność, więc dążymy do wzajemnych kontaktów i bliskości. Doskonale byłoby być przyjaciółmi wszystkich, ale przecież nie mamy tyle czasu i sił. Musimy ograniczyć się do wąskiego grona bliskich.

Ale Bóg? U Niego argument czasu i siły nie działa. To dlaczego - cytując tego Mnicha - tylko niektórych powołuje do wyjątkowej zażyłości? Dlaczego wybiera sobie bliskich przyjaciół, choć nie musi się ograniczać - ma dość energii, by być najbliżej ze wszystkimi? 

Muszę przyznać, że parę słów i parę myśli w tej rozmowie wywarło na mnie piorunujące wrażenie. Myśli biegły na oślep, rozpaczliwie: skoro mnie nie powołuje, to znaczy, że nie pragnie bliskości ze mną; to znaczy, że prawdziwie interesuje się życiem innych, ale ja mogę pozostać dla Niego tylko znajomą z widzenia. A skoro pasuje Mu dystans, skoro wybiera dystans w relacji ze mną, to jak świadczy to o mnie - że Ten, który jedyny zna prawdę o mnie, nie ma ochoty naprawdę się ze mną przyjaźnić?... Skoro nie mam z Nim wszystkiego, to nie mam niczego. Do myśli dołączyły się emocje i potok łez. Nie dokończyliśmy tej rozmowy.

A dziś nagle, mimo że minęły od tej pory trzy tygodnie, rozmowa przypomniała mi się - a to dlatego, że w autobusie spotkałam jednego z tych dobrych kumpli Pana Boga. Chwała mu, że nie w cywilu, ale w habicie - najpiękniejszym, z białym szkaplerzem. I było w nim coś właśnie takiego - przez tę białość - rozjaśnionego, nadrealnego. Cała czarno-biała ekipa zresztą tak ma - to, że ten ich Przyjaciel, z którym sobie gawędzą, nieustannie przy nich jest, czuje się na kilometr.

W autobusie Przyjaciel stwierdził widocznie, że skoro już jest, to i mi szepnie słówko. Przypomniał mi opowieści kolegów z Politechniki i matematyki, którzy próbowali mi wyjaśnić tajemnice nieskończoności. Otóż, o ile dobrze pamiętam, z liczbami jest tak, że jest ich nieskończenie wiele. Żadna to filozofia. Jest nieskończenie wiele wielkich liczb i nieskończenie wiele malutkich. W przedziale między 1 a 2 jest nieskończenie wiele liczb, i między 2 a 3 jest nieskończenie wiele liczb. Ale... między 1 a 3 jest ich bardziej nieskończenie wiele - jakby dwie nieskończoności. Różnica jest przecież niewielka - a jednak to nieskończoność. Znowu - istnienie dwóch nieskończoności nie kończy nieskończoności pojedynczej. Jest w dalszym ciągu przegłęboka i niezbadana.

I może to jest ta właśnie różnica - wiadomo, że Pan Bóg nie zadowala się, tym, by znać nas tylko z widzenia. Wiadomo, że kocha każdego nieskończenie. A tych, z którymi zna się lepiej, którzy poświęcają Mu swoje życie, swój czas, swoje działanie - kocha jak dwie nieskończoności, albo jak trzy, albo pięć. Miłość na odległość jest nieskończona - a ta bliższa pięć razy nieskończona. W sumie to samo i nie to samo.

A pamiętacie przekomarzanki z dzieciństwa? "Lubię cię! - A ja ciebie bardziej! - A ja ciebie dwa razy bardziej! - A ja nieskończoność! - A ja nieskończoność nieskończoności!"

Otóż tak - nieskończoność nieskończoności - to On kocha Syna, ze wzajemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz