sobota, 21 listopada 2009

Nomen omen


Mam zupełnie mały kotek, od dokładnie dwóch tygodni. Jest piękny i tego, lubi zabijać swój ogon, mizia się z dużą kicią-mamą i tylko trzeba uważać, żeby nie nalał na łóżko, bo traktuje je w kategoriach drugiej kuwety. Ma poza tym bardzo małe łapki, i małe oczka, i mały jęzorek, i cienkie ząbki jak szpileczki, którymi udało mu się już zniszczyć mi jeden palec. [bo musiał dostać bardzo żółte lekarstwo, z niedobrej strzykawki, i trzeba go było trzymać w dwie osoby, a i tak brakowało jeszcze ze trzech, bo on walczył i był strasznie dzielny, aż palec nie chciał przestać krwawić]
Kotek, kiedy przybył, był uroczy i okrągły, i ma domiar dobrego trzeba było dać mu imię. A w którymś momencie patrzył, bawił i płakał do złudzenia jak małe dzieciątko z anime.
- Wymyśliłam imię dla kotka, ale powiesz, że jest głupie.
- To zależy.
- Powiesz.
- Nie powiem.
- ... Setsuko.
- Nie, to głupie imię. Secko-dziecko. Wymyśl coś innego.
- No bo Setsuko, to była taka mała śliczna dziewczyneczka z 'Grobowca świetlików'. Kotek jest do niej bardzo podobny.
- Nie, nie, wymyśl coś innego.
- W sumie. To ona umarła z głodu potem. To lepiej nie.
Ale kotek chyba podsłuchał coś za winklem i poczuł się zobowiązany, bo przestał jeść, mimo że dostawał mnóstwo, wszystkie rzeczy. I z każdym dniem był coraz słabiutszy, i nie bawił, i nie biegał, tylko tak - gdzie się go posadziło, to został. I kiedy poszedł do weterynarza, to pani powiedziała, że nie ma w co wbić kroplówki, bo tylko żeberka. I że był strasznie odwodniony, i dlatego miał taką śmieszną trzecią powieczkę. Więc pani dała kotku witaminy na apetyt i on teraz żre jak świnia cokolwiek mu się da.
Więc słuchaj i zważ u siebie, jakie imię próbujesz dać swojemu kotku.

czwartek, 5 listopada 2009

Diagnostyka lingwistyczna

Mróz wypłoszył już chyba z naszego drogiego miasteczka większość obcych elementów [a zestawienia zagramaniczne były, trzeba przyznać, ciekawe: z jednej strony gromady emerytów z Dojczlandii, z drugiej licealiści z Izraela. Kopę lat!]. Wciąż mam jednak w głowie i w uszach spacery starówkowe, kiedy polskie słowa zanikały zupełnie wśród wielkiego ogólnoświatowego szwargotu. Dobrze to czy niedobrze, ale jednak serce rosło: to ktoś jednak przyjeżdża oglądać naszą oszukanie renesansową i kultowo perelowską zabudowę!
Niezrozumiały szum wchodził w trąbki i ślimaczki do tego stopnia, że, bardziej lub mniej zgodnie z prawdą, ciągnął się już wszędzie, nawet do zaśmieconych wolskich podwórek. Uczucie było oryginalne, no bo jak to: to nawet w takie paskudne dziury ciągną tabunami turysty? Odległość od dźwiękoźródłowców, oczywiście, robiła swoje, zarówno w wizualnym, jak i fonicznym aspekcie sprawy. Można się było w każdym razie zupełnie przekonać, że ten potoczek, z którego nie sposób wyłowić brzmiącego słowa, wypływa rzeczywiście z pochodzących z dala ust. A duma narodowa, nolens volens, rosła.
I długo mogłoby tak trwać to zaślepienie i afirmacja wiedzy domniemanej, kiedy, cudownie wynurzywszy się ze słowotoku, z pomocą przychodziła ona: niepowtarzalna, niezmienna, jedyna w swoim rodzaju, nie pozostawiająca najmniejszych wątpliwości, a jakże dobitna! Brzmiąca swojsko, a twardo i odważnie, męsko i żeńsko zarazem, ukoicielka poszarpanych nerwów, najpierwsza nauczycielka interpunkcji; nosicielka narodowej tradycji, jednocząca w kraju i poza nim, pozwalająca rozpoznać Polaka choćby na drugim końcu świata:

- kur*a