Co za szczęście, że śpiewamy w
scholi dominikańskiej! Bo w tych ciemnych gimnazjalnych czasach,
kiedy jeszcze korzystało się z pomocy gitary, pieśni nie znało
się wiele, a pierwszym wyborem na ofiarowanie było niezmiennie
„Ofiaruję Tobie, Panie mój”.
W naszych scholach piosenka ta jest
obiektem okrutnych kpin. Co w sumie jest smutne, jak każde kpiny
chrześcijańskich śpiewaków z naiwnych, ale nabożnych pieśni.
Kiedykolwiek pada nazwa rzeczonego utworu, wszystkim od razu włącza
się szydercza, piosenkarska maniera, fałsz, ewentualnie ckliwe
drugie głosy. Wiadomo, że „Ofiaruję” to sztampa i kicz, jednak
wesołkowanie z tego w sumie jest trochę niesmaczne.
Ja nie przepadam za tą pieśnią z
trochę innych powodów. Jej kiczowatość na pewno ma w tym udział
– bo strasznie spłyca tekst, który w swej istocie jest tak bardzo
głęboki i trudny! A to z dwóch powodów.
Bo mam wrażenie, że namiętne
powtarzanie tej piosenki sprawiło, że kompletnie nie wiemy, o czym
tam się śpiewa – albo jej zbyt prosta forma nie pozwala dotknąć
całej głębi tych słów. „Ofiaruję całe życie me, cały
jestem Twój, aż na wieki” - cóż to za akt powierzenia! Wielka
sprawa, wielka rzecz może się dokonać, a nawet wiele wielkich
rzeczy – jak to zwykle się dzieje, kiedy całe życie swe się
ofiaruje. Ale powtarzając raz to za razem, do tego z przymrużeniem
oka, nic nie ofiarujemy, nawet nam to prawdziwie nie przychodzi do głowy. Nie chodzi o to, oczywiście, że nie chcemy, tylko w ten sposób się to w nas nie dzieje.
Ale druga sprawa znacznie bardziej
przyciąga moją uwagę – a mianowicie ostatni wers. „Przecież
wiesz, tyś miłością mą jedyną jest”. Olaboga! Takie słowa w
ustach grzesznego człowieka są przecież największym kłamstwem na
świecie.
To jest tak samo jak: są dziewczyna i
chłopak, ona pyta go: kochasz?, a on na to: no oczywiście,
przecież wiesz, tylko ciebie! – przy czym już myśli, co będzie
robił z drugą dziewczyną, z którą potajemnie też się spotyka.
Dramat i obrzydliwość, bezwstyd i małość.
Czy chcemy mówić to zdanie Bogu,
wiedząc, że po prostu prawdą to nie jest? Że mamy w świecie
setki różnych miłostek, nałogów, przywiązań – które wcale
nie wszystkie są z Boga, bo gdyby wszystkie były, to grzechu byśmy
nie mieli. Czyli nikt na całym świecie tej pieśni szczerze nie zaśpiewa! Co tu robić? Przemilczeć,
nie śpiewać?
Przemyśleć.
Przeczytałam właśnie świadectwo Cataliny Rivas, mistyczki bodajże z Boliwii. Podczas jednej z Mszy, w których uczestniczyła, miała takie objawienie, że zobaczyła wszystko, co naprawdę dzieje się we wszystkich momentach. Co za cuda! I wiecie, co widziała podczas ofiarowania? Otóż widziała procesję Aniołów Stróżów, którzy zanoszą na ołtarz to, co każdy z wiernych ofiarował z siebie: swoje dobroci, umiejętności i talenty, swoje chęci i pragnienia, ale też swoje rany, słabości, smutki i lęki. Zatem, choćby ktoś nie miał zupełnie nic do ofiarowania, to zawsze jednak ma - wszystko z siebie! Wszystko.
Dlatego chyba mam już pomysły na najbliższe śpiewy na ofiarowaniu: Błogosławcie Pana albo Brakuje mi słów.
Przeczytałam właśnie świadectwo Cataliny Rivas, mistyczki bodajże z Boliwii. Podczas jednej z Mszy, w których uczestniczyła, miała takie objawienie, że zobaczyła wszystko, co naprawdę dzieje się we wszystkich momentach. Co za cuda! I wiecie, co widziała podczas ofiarowania? Otóż widziała procesję Aniołów Stróżów, którzy zanoszą na ołtarz to, co każdy z wiernych ofiarował z siebie: swoje dobroci, umiejętności i talenty, swoje chęci i pragnienia, ale też swoje rany, słabości, smutki i lęki. Zatem, choćby ktoś nie miał zupełnie nic do ofiarowania, to zawsze jednak ma - wszystko z siebie! Wszystko.
Dlatego chyba mam już pomysły na najbliższe śpiewy na ofiarowaniu: Błogosławcie Pana albo Brakuje mi słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz