niedziela, 10 marca 2013

Na ofiarowanie

Co za szczęście, że śpiewamy w scholi dominikańskiej! Bo w tych ciemnych gimnazjalnych czasach, kiedy jeszcze korzystało się z pomocy gitary, pieśni nie znało się wiele, a pierwszym wyborem na ofiarowanie było niezmiennie „Ofiaruję Tobie, Panie mój”.



W naszych scholach piosenka ta jest obiektem okrutnych kpin. Co w sumie jest smutne, jak każde kpiny chrześcijańskich śpiewaków z naiwnych, ale nabożnych pieśni. Kiedykolwiek pada nazwa rzeczonego utworu, wszystkim od razu włącza się szydercza, piosenkarska maniera, fałsz, ewentualnie ckliwe drugie głosy. Wiadomo, że „Ofiaruję” to sztampa i kicz, jednak wesołkowanie z tego w sumie jest trochę niesmaczne.

Ja nie przepadam za tą pieśnią z trochę innych powodów. Jej kiczowatość na pewno ma w tym udział – bo strasznie spłyca tekst, który w swej istocie jest tak bardzo głęboki i trudny! A to z dwóch powodów.

Bo mam wrażenie, że namiętne powtarzanie tej piosenki sprawiło, że kompletnie nie wiemy, o czym tam się śpiewa – albo jej zbyt prosta forma nie pozwala dotknąć całej głębi tych słów. „Ofiaruję całe życie me, cały jestem Twój, aż na wieki” - cóż to za akt powierzenia! Wielka sprawa, wielka rzecz może się dokonać, a nawet wiele wielkich rzeczy – jak to zwykle się dzieje, kiedy całe życie swe się ofiaruje. Ale powtarzając raz to za razem, do tego z przymrużeniem oka, nic nie ofiarujemy, nawet nam to prawdziwie nie przychodzi do głowy. Nie chodzi o to, oczywiście, że nie chcemy, tylko w ten sposób się to w nas nie dzieje.

Ale druga sprawa znacznie bardziej przyciąga moją uwagę – a mianowicie ostatni wers. „Przecież wiesz, tyś miłością mą jedyną jest”. Olaboga! Takie słowa w ustach grzesznego człowieka są przecież największym kłamstwem na świecie.

To jest tak samo jak: są dziewczyna i chłopak, ona pyta go: kochasz?, a on na to: no oczywiście, przecież wiesz, tylko ciebie! – przy czym już myśli, co będzie robił z drugą dziewczyną, z którą potajemnie też się spotyka. Dramat i obrzydliwość, bezwstyd i małość.

Czy chcemy mówić to zdanie Bogu, wiedząc, że po prostu prawdą to nie jest? Że mamy w świecie setki różnych miłostek, nałogów, przywiązań – które wcale nie wszystkie są z Boga, bo gdyby wszystkie były, to grzechu byśmy nie mieli. Czyli nikt na całym świecie tej pieśni szczerze nie zaśpiewa! Co tu robić? Przemilczeć, nie śpiewać?

Przemyśleć.

Przeczytałam właśnie świadectwo Cataliny Rivas, mistyczki bodajże z Boliwii. Podczas jednej z Mszy, w których uczestniczyła, miała takie objawienie, że zobaczyła wszystko, co naprawdę dzieje się we wszystkich momentach. Co za cuda! I wiecie, co widziała podczas ofiarowania? Otóż widziała procesję Aniołów Stróżów, którzy zanoszą na ołtarz to, co każdy z wiernych ofiarował z siebie: swoje dobroci, umiejętności i talenty, swoje chęci i pragnienia, ale też swoje rany, słabości, smutki i lęki. Zatem, choćby ktoś nie miał zupełnie nic do ofiarowania, to zawsze jednak ma - wszystko z siebie! Wszystko.

Dlatego chyba mam już pomysły na najbliższe śpiewy na ofiarowaniu: Błogosławcie Pana albo Brakuje mi słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz