Niech się obniżą
wyniosłe szczyty, niech się doliny podniosą w górę.
Mnóstwo
daje do myślenia ten święty czas oczekiwania! Niepowtarzalny okres
ekspresowego wzrostu. Odkrywam pierwsze, nieznane mi dotąd zupełnie
zalety wytrwałości, które jakież słodkie przynoszą owoce!
Powoli przestaję odsypiać roraty na zajęciach, a zamiast tego
przybywa mi zupełnie nowa energia, radosna i świetlista. Adwentowa!
Tymczasem
śpiewamy sobie piosenki. Okazuje się, że W tym świętym czasie
oczekiwania to hymn brewiarzowy, tak bardzo ładnie ubrany w
muzykę przez Ulę Rogalę :) (a na podstawie Iz 40, 4) Ostatnio uderzył mnie po głowie
przytoczony na górze kawałek. Co ciekawe (choć nie świadczy to
dobrze o moim rozumieniu metafor), przed długie lata mego życia
słowa te przywoływały w wyobraźni następujące obrazy:
- pokryte śniegiem góry, niczym Himalaje, zostają wessane do środka ziemi,
- a tymczasem doliny wypełniają się tym, co przedtem wypełniało góry.
A
więc metaforyka taka geologiczna. A do tego dochodzi jeszcze
infrastruktura komunikacyjna, bo słowa, które padają potem, to
przecież: A wszelka droga podąża prosto do swego celu. No
faktycznie, ciężko jest budować autostradę na pofałdowanym
terenie! Albo coś wyrównamy, albo nikt tu donikąd nie dojedzie.
I
dopiero teraz, naprawdę, jakoś weszłam w prawdziwe znacznie tego
tekstu. No, wiadomo, kto jest wyniosłymi górami – my, którzy się
wywyższamy, uważamy za ważniejszych, lepszych, bardziej pobożnych,
w jakikolwiek sposób przypisujący sobie nadmierną wysokość nad
poziomem morza. Jasne, że tym, co potrzebujemy zrobić, zwłaszcza w
tym świętym czasie, jest obniżenie-poniżenie się. Ciekawe, jak
to się ma to obietnicy: Kto się wywyższa, będzie poniżony, a
kto się poniża, będzie wywyższony. Tym wyższe są szczyty,
im niższe!
To
było oczywiste – pychę trzeba w sobie przytemperować. Bo im
wyższy szczyt, tym chłodniejszy, zupełnie zamrożony, ledwie przez
kogo odwiedzany! Ale doczytajmy to zdanie do końca. Nie tylko
szczyty mają się sobie przyjrzeć, lecz także i doliny! Doliny,
które normalnie dążą w dół i być może w imię niebycia
szczytem wgniatają same siebie w podłogę, w dodatku uważają się
za nieatrakcyjne dla podróżników. Wydawałoby się, że pokora
doskonała – a jednak Kościół mówi: up! Przyznaj, dolino, że
jesteś żyznym tworem rąk Bożych, pełną bogactwa i wszelkich
zasobów. I że dobrze jest, gdy ten, kto chce, przebywa przy tobie.
Przychodzi
mi do głowy parę zagwozdek: czy to są naczynia połączone? Czy
góry są dlatego, że są doliny? I czy wyrównanie ścieżki
oznacza, że mamy wszyscy utworzyć jednolitą-jednorodną masę
pozbawioną jednostek?
W
ogóle to wcale nie musi być tak, że ktoś jest szczytem, a ktoś
doliną. Możemy sami być naraz jednym i drugim, nasza tożsamość
może przedstawiać sobą krajobraz Nepalu, a może przez nasze życie
jedziemy rollercoasterem, sunącym zabójczo w górę i w dół. Raz
czuję, że wszystko jest super, nie mam sobie nic do zarzucenia,
wszystko uwielbiam i tylko czekam na swoją kanonizację – a potem
znów są trzy metry mułu i ja, podły płaz. Ani jedno, ani drugie
nie jest prawdą – a o tym już opowiadają o. Szu i pan z Arki
Noego w nowych rekolekcjach. Bądźmy pokorni i podnieśmy głowy! :)
Hej Maryś! Jako geolog in spe czuję się wywołana do odpowiedzi, bo myślę, że to wezwanie to jest cudowna nie-tylko-metafora, to się wszystko dzieje naprawdę i nie jest naiwnością tak to rozumieć:) A rzeczywiście zachodzi to tak, że góry z biegiem czasu są erodowane i materiał, z których były zbudowane, wypełnia doliny. I było już na Ziemi wiele wyniosłych szczytów, które się obniżyły, a liczne doliny podniosły się w górę. Większość z tego dokonała się zanim na Ziemi powstała jakakolwiek droga! I tylko nam się zdaje, że to takie niemożliwe. Rozumiem doszukiwanie się piękna metafor, ale nie ma się też co wstydzić, że kiedyś, w zamierzchłym dzieciństwie...;) Agata
OdpowiedzUsuńAgatko! ale super, że tu dotarłaś. dzięki za mądre słowo i wyjaśnienie - a więc czasami świat jest tak kolorowy, jak sobie wyobrażają (duże) dzieci! :)
OdpowiedzUsuń