niedziela, 1 grudnia 2013

Żeby nie było gorzej

 Gdy przyszli do Kafarnaum, przystąpili do Piotra poborcy dwudrachmy z zapytaniem: «Wasz Nauczyciel nie płaci dwudrachmy?» Odpowiedział: «Owszem». Gdy wszedł do domu, Jezus uprzedził go, mówiąc: «Szymonie, jak ci się zdaje? Od kogo królowie ziemscy pobierają daniny lub podatki? Od synów swoich czy od obcych?» Gdy powiedział: «Od obcych», Jezus mu rzekł: «A zatem synowie są wolni. żebyśmy jednak nie dali im powodu do zgorszenia, idź nad jezioro i zarzuć wędkę! Weź pierwszą rybę, którą wyciągniesz, i otwórz jej pyszczek: znajdziesz statera. Weź go i daj im za Mnie i za siebie!» (Mt 17, 24-27)

To jest notka, która miała powstać wieki wieków temu. Co ciekawe, czas nie zweryfikował tego, co miałam napisać (a przynajmniej nie zaprzeczył prawdziwości), więc dobrze, chyba to wszystko może być.

A ma zostać napisane o  z g o r s z e n i u. Ten właśnie aspekt powyższego fragmentu - poza świetną historią z rybą w gębie, oczywiście - jakoś najbardziej mnie uderza. Popatrzcie: Pan Jezus wie dobrze, że jako Syn nie ma moralnego obowiązku płacić za wizytę w świątyni, bo jest tam u siebie. A jednak fatyguje Piotra i ogarnia cały ten półcudowny splot wydarzeń w jednym celu: żeby nie dać powodu do zgorszenia - i oczywiście nauczyć nas przy tym, żebyśmy też tego powodu nikomu nie dawali.

O co chodzi? Naprawdę tak bardzo zależy Mu na tym, żeby nie wywołać sensacji? Przecież zrobił i powiedział wiele innych rzeczy, które zgorszenie jak najbardziej spowodowały - to zgorszenie zaprowadziło Go przecież na Golgotę i przybiło do krzyża. A zresztą - czemu On w ogóle przejmuje się tym, co pomyślą ci zaślepieni Żydzi, skoro nie ma względu na osoby i nie przejmuje się opinią innych?

Wydaje mi się, że potoczne rozumienie zgorszenia jest bardzo mylące i nie ma wiele wspólnego z tym, jak pokazuje je Jezus czy św. Paweł. Uczestników zgorszenia wyobrażamy sobie zwykle tak: z jednej strony jest wolnomyśliciel, osoba zwykle młoda, nieskrępowana konwenansami, nieprzejmująca się opinią innych, nieraz niosąca kaganek oświaty. Po drugiej stronie stoi zwykle starsza osoba ze skrzywioną twarzą, niezadowolona, że ktoś, korzystając ze swojej wolności, wprowadza coś nieznanego do jej uporządkowanego światka. Gorszący nic nie może poradzić na to, że gorszy; to wszystko wina zgorszonych, że są tak zacofani i ograniczeni.

Tymczasem Jezus, najwolniejszy z wolnych, z największą delikatnością stara się uniknąć zgorszenia. Wie bowiem, jak to naprawdę jest ze zgorszeniem. Owszem, zgorszeni są słabi w tym, że złoszczą się na to, co im się nie podoba. Gdyby mieli w sobie więcej miłości i mądrości, okazaliby w tej sytuacji wyrozumiałość; ale jeszcze jej nie mają. Dlatego wiedząc, jak bardzo są wrażliwi i podatni na zgorszenie, ze wszystkich sił trzeba starać się, żeby do tego zgorszenia niepotrzebnie nie doprowadzić. Bo gorsząc bezmyślnie, stajemy się powodem czyjegoś grzechu i stajemy komuś na drodze do większej miłości. Dlatego właśnie Jezus mówi tak:
«Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie! (Łk 17, 1-2) 
On nie stoi na straży zastanego porządku. Po prostu zna naszą wrażliwość i podatność na złości, dlatego powinniśmy uważać na siebie nawzajem.

Pewnego dnia jechałam ulicą rowerem. Skręciłam w prawo i przejechałam w poprzek pasów, którymi akurat zaczęli iść ludzie, bo zapaliło się zielone światło. Jednej pani przejechałam prawie przed nosem. No i co - biada! Ta pani nic nie powiedziała, ale nie mam pewności, czy nie zapoczątkowałam w jej głowie potoku złorzeczeń na mnie, na rowerzystów i na świat w ogóle, który potem wylał się na kogoś, kto tę panią przypadkiem jeszcze bardziej zdenerwował, i na jej dom. Oczywiście, możliwe również, że w ogóle jej nie przeszkodziłam i nie wzbudziłam żadnej reakcji. Ale ryzyko pozostało - ryzyko skrzywdzenia tej kobiety przez zatrucie jej myśli niechęcią i złością, które potem przenosiły się jeszcze długo z człowieka na człowieka. Być może zgorszyłam - i to nie z powodu wolności, lecz bezmyślności.

Obserwując dziś ludzi w metrze, trochę przeraziłam się tym, jak niedobrze traktują się nawet bliscy ludzie. Pomyślałam: mogę starać się na własnym podwórku, ale jak sprawić, żeby ci obcy byli lepsi? Ano właśnie - na przykład unikaniem gorszenia, które działa w sposób absolutnie nieprzewidywalny. Uważajcie na siebie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz