piątek, 15 marca 2013

Na celowniku

Chodzę ostatnio na pewne warsztaty z bycia, konkretniej - z bycia kobietą. Dość typowo w ramach pracy domowej należało rozważyć swoje życiowe cele i metody ich realizacji. Zaczęłam więc już rozważać, czego w życiu chciałabym osiągnąć, co zrobić, ile z siebie dać, kiedy nagle.. chwila, moment! Wszystko bzdura!
  
Coś mi tu mocno zgrzytało. Może zbyt błahe zdały mi się te cele - cele jak każde inne, małżeństwo, rodzina, jakaś kariera - jak na to, by były celami całego mojego istnienia. Spróbowałam więc wejść o stopień wyżej na drabinie podniosłości: stwierdziłam, że moim celem jest - ą ę! - miłowanie ludzi oraz świadczenie o Bogu. I wszystko niby prawda! Ale niby też nie. Czułam, że wciąż z czymś istotnym się mijam.

Postanowiłam zbadać problem od samych podstaw. Co to jest cel, tak naprawdę? Cel, czyli po co coś robimy. Cel, czyli jakieś wyobrażenie do realizacji. W celu podejmuję jakieś działanie. Nie jest nigdy tak, że coś już się robi, a dopiero potem wymyśla do tego cel; cokolwiek robi się konkretnie i świadomie, ma swój cel od samego początku. 

Więcej, cel jest jeszcze przed działaniem. A zatem - cel mojego istnienia był jeszcze przed moim istnieniem. Czyli nie ja wymyśliłam ten cel, tylko ktoś, kto moje istnienie podjął - tak jak choćby ciepły szalik nie określa sam swego celu. Robi to ten, kto go dzierga. Dzierga go w stwierdzonym wcześniej celu wynikającym z zauważonej wcześniej, bardzo konkretnej potrzeby. Jest zimno, potrzeba ciepła - potrzeba szalika.

Po to, żeby szalik najlepiej spełniał wszystkie te potrzeby, czyli realizował cel, nie może być byle jaki. Nie! Wszystko, co w tym szaliku jest, wszystkie jego cechy są dokładnie przemyślane. Jest z takiej wełny, żeby był jednocześnie miękki i ciepły; tak długi, żeby sensownie owinąć go wokół szyi, i na tyle szeroki, by szczelnie chronił przed chłodem. A do tego ma twarzowy kolor, który pasuje do czapki, i całkiem zabawny, przyciągający wzrok rzucik.

Wszystko po nitce wełny do celu. Gdyby szalik oszalał i, leżąc w szafie, rozważał cel swojego istnienia, mógłby w prosty sposób go odnaleźć - wystarczy, przy przyjrzał się swoim cechom. Mógłby porównać je z cechami innych ubrań: nie ma rękawów, więc nie jest do wkładania na ręce; nie jest cienki, więc nie jest do noszenia latem. Wąski, więc na szyję. Wełna, więc na zimę. Gdyby miał oczy, mógłby popatrzeć. Gdyby miał głowę, mógłby pomyśleć.

Ależ mam więcej szczęścia niż szalik! Mam głowę do myślenia i ręce do robienia. Nikt nie będzie mnie używał, to jasne, ale również jestem stworzona, więc też mam cel. Jaki? To nie tak prosto, nie wiem jeszcze przecież. Ale mogę patrzeć na siebie, sprawdzać, czy mam nogawki czy rękawy, czy jestem z jedwabiu czy ze lnu. Rozpoznać siebie, rozumem poznać.

Co za ulga: przejść od presji, że nie chyba nie mam celu i że muszę pobiegać po świecie i znaleźć - do spokoju, że cel jest bezpiecznie na stałe umieszczony we mnie i przede wszystkim siebie muszę poznać, swoje cechy, talenty, słabości, żeby go znaleźć. Bo wymyślono go za mnie i wynikło to z konkretnej potrzeby.

Co, brak wolności, predestynacja? A spróbuj założyć sweter w charakterze spodni. Może nawet wejdzie, ale ani to ładne, ani wygodne, tylko się porwie. Postępujemy z rzeczami zgodnie z ich celami. Postępujmy z sobą zgodnie z naszymi celami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz