poniedziałek, 18 marca 2013

Potrzebuję CIEBIE

Pamiętacie, do czego dotarliśmy ostatnio? Ja pamiętam, ja! Że cel naszego bycia tkwi w nas samych, został tam złożony, a wcześniej określony przez samego Autora odpowiednio do jego potrzeb... A właśnie!
Lecz jakież to potrzeby może mieć ten nasz najlepszy na świecie Autor? Nie oszukujmy się - przecież ma wszystko. Nawet jego pracownicy mają wszystko. Kiedyś - czy było to po roratach, czy po bierzmowaniu? - licealiści z duszpasterstwa u nas wystosowali pod adresem kard. Nycza następujące życzenia:
- Nie będziemy Waszej Eminencji życzyć zdrowia, bo je ma. Bogactwa też życzyć nie będziemy, bo je Wasza Eminencja ma. Alkoholu, samochodów - też nie, bo ich Eminencji nie brakuje. A więc życzymy Waszej Eminencji w tym wszystkim - spokoju. I zapraszamy na imprezę do duszpasterstwa.

Tak właśnie. Czego to możemy temu Panu Bogu dobremu dostarczyć, czego by nie miał pod dostatkiem? My, mali, maluczcy?

Zacznijmy znów od samego początku. Bo na początku była miłość. Nie zaskoczę chyba nikogo, stwierdzając, że to właśnie Bóg nią jest, że jest ona Jego podstawową cechą. Wykonajmy w tym momencie skok do bardzo sympatycznego filozofa i etyka, jakim był Erich Fromm; z nazwiska pobożny (dosłownie), a w pracach swych mądry. Jedną z ważniejszych jest "O sztuce miłości". Fromm, opisując przeróżne odmiany tego zjawiska, dokonuje rozróżnienia między miłością dziecka i miłością rodzica. To pierwsze funkcjonuje na zasadzie: kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dajesz mi jeść, ubierasz mnie, myjesz, nie mogę żyć bez ciebie - więc cię kocham. Łatwo sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli dziecko podrośnie, nie będzie już odczuwać tych potrzeb, a nie rozwinie swojej miłości do czegoś dojrzalszego. Podobna zresztą jest miłość człowieka do Boga; zauważył to C.S. Lewis w swoich "Czterech miłościach" i stwierdził, że to nie do końca takie złe, bo pomaga nam pamiętać o naszej ciągłej od Boga zależności. Poza tym na szczęście nie możemy nigdy wyrosnąć z potrzeb, które nam spełnia Bóg, i nie staniemy się w ich kwestii samowystarczalni.

Natomiast miłość rodzica - też Boga - działa według Fromma dokładnie odwrotnie. Rodzic - Bóg - mówi: potrzebuję cię, ponieważ cię kocham. Drugorzędną kwestią jest, co dla mnie robisz (bo wiele zrobić nie możesz), gdyż ja ciebie kocham, bo tak i już. Kocham ciebie i dlatego bez ciebie nie mogę. Aha!...

Czyli skoro Pan Bóg jest po brzegi miłością do nas, to znaczy, że niemożebnie nas potrzebuje. Że w samej jego istocie tkwi również potrzeba NAS, MNIE. Że zawsze, kiedy kochał, czyli zawsze zawsze, myślał o nas i nas planował. Jak szczęśliwi małżonkowie, którzy z rozmarzeniem myślą o swoich upragnionych przyszłych dzieciach.

I - to już na koniec - z tej potrzeby - potrzeby, żebyśmy byli - wynika pierwsza nasza cecha: istnienie. Nie mam tu na myśli samego tylko stworzenia, lecz fakt, że jako istoty potrzebne Bogu istniejemy w bardzo głęboki, prawdziwy sposób, prawie jak On sam. Istniejemy znacznie prawdziwiej niż te kawałki świata, za którymi On, owszem, przepada, ale bez przesady. Na przykład butelka wody mineralnej, która koło mnie właśnie stoi, istnieje nieporównywalnie mniej niż ja, bo Bogu jest potrzebna tylko o tyle, o ile jest potrzebna mnie. Czyli nie jakoś strasznie.

Natomiast nasze istnienie jest kluczowe. Bo bez nas Bóg nie może. I już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz